bł. ks. Jerzy Popiełuszko
Dom rodzinny
Alek Popiełuszko urodził się 14 września 1947 roku. Jego dom rodzinny leży na Białostocczyźnie, w Okopach - starej polskiej wsi, położonej 5 kilometrów od Suchowoli. Rodzice, Marianna Gniedziejko i Władysław Popiełuszko, mieli pięcioro dzieci: Teresę, Józefa, Alka i Stanisława. Była jeszcze Jadwisia, ale żyła niecałe dwa lata.
Gdy Marianna Popiełuszko dziś opowiada o swoim synu, nie mówi zwyczajnie, ciepło i czule, jak matki o swych dzieciach: mój syn albo Jurek. Tylko zawsze: ksiądz Jerzy. Z ogromnym szacunkiem, pietyzmem, jak mówi się o świętych. Wybrała mu imię Alfons: „Szukałam takich imion, by znaleźć dobrych patronów. Św. Alfons był znany i czczony w naszej rodzinie od dawna”. Po latach, gdy młody Popiełuszko znalazł się w seminarium, tuż przed święceniami kapłańskimi, imię Alfons zmienił na Jerzy.
Zwyczajem domu Popiełuszków była codzienna modlitwa. Cała rodzina zbierała się przy małym ołtarzyku przy oknie na wspólne pacierze.
„Pierwsze wskazówki i pierwsze seminarium to on miał w domu” - mówi matka. Do dziś pamięta, że Jerzy już jako małe dziecko stawiał na stole ołtarzyki, układał obrazki i krzyże. A potem, w białej komży i pelerynce, chętnie służył do Mszy św.
„Od pierwszej klasy szkoły podstawowej do ostatniej liceum codziennie rano szedł przez las cztery kilometry do parafialnego kościoła” - wspomina Marianna Popiełuszko.
Jego gorliwość zadziwiała kolegów z klasy. „Wiedzieliśmy, że on w kościele spędzał dużo czasu, widywałam go jak klęczał zatopiony w modlitwie” - opowiada Krystyna Gabrel, koleżanka Jerzego. Inni koledzy opowiadają, że owszem, Popiełuszko był pobożny, ale przy tym normalny, zwyczajny chłopak. Grał w piłkę, był uczynny, miał różne pasje: chodził na przykład na kółko fotograficzne.
W 1965 roku Alek Popiełuszko zdał maturę i podjął decyzję o wstąpieniu do Archidiecezjalnego Seminarium Duchownego w Warszawie. „Był zwyczajnym klerykiem” - wspomina ks. Zygmunt Malacki, proboszcz żoliborskiej parafii, który przez rok mieszkał z Alkiem w jednym pokoju.
W seminarium Alek miał dobry kontakt z doświadczonym ojcem duchownym, ks. Czesławem Mietkiem. To on tłumaczył klerykom na cotygodniowych konferencjach, że świętość nie polega na spełnianiu nadzwyczajnych czynów, ale zaczyna się od wiernego wypełniania zwykłych, codziennych obowiązków. 16 października 1966 roku odbyły się obłóczyny kleryków II roku seminarium Archidiecezji Warszawskiej.
Kleryk Alek podszedł do ołtarza, zdjął marynarkę, a ksiądz rektor pomógł mu nałożyć nowy strój. Chór śpiewał pieśń o zdjęciu z siebie starego człowieka i przyobleczeniu nowego.
Kleryk-żołnierz
W tym samym czasie Alek Popiełuszko został wezwany do odbycia zasadniczej służby wojskowej w specjalnej jednostce dla kleryków w Bartoszycach.
Porozumienie Kościoła z władzami państwowymi z 1950 roku gwarantowało wprawdzie, że klerycy nie będą powoływani do służby wojskowej, ale potem władze komunistyczne szybko je zerwały. Po to by zniechęcić tych młodych chłopców do powołania kapłańskiego oraz, by wywrzeć na nich ideologiczną presję, zmienić sposób myślenia.
Wiele razy kleryk Popiełuszko doświadczył w wojsku ciężkich chwil. Różne zdarzenia opisywał ks. Czesławowi Mietkowi, do którego wysyłał listy z wojska: „Dowódca plutonu kazał mi zdjąć z palca różaniec na zajęciach przed całym plutonem. Odmówiłem, czyli nie wykonałem rozkazu. Dowódca straszył mnie prokuratorem. Wyśmiewał: Co, bojownik za wiarę. Ale to wszystko nic. O 17.45 w pełnym umundurowaniu jak do ZOK-u (Zakaz Opuszczania Koszar) stawiłem się na podoficerce. Tam sprawdzian trwał do 20.00 z przerwą na kolację. O 20.00 zaprowadzono mnie do dowódcy plutonu. Tam się zaczęło. Najpierw spisał moje dane. Potem kazał mi zdjąć buty, wyciągnąć sznurówki z butów i rozwinąć onuce. Stałem więc przed nim boso. Oczywiście cały czas na baczność. Stałem jak skazaniec. Zaczął wyzywać. Stosował różne metody. Starał się mnie ośmieszyć, poniżyć przed kolegami, to znów zaskoczyć możliwością urlopów i przepustek. Na boso stałem przez godzinę (60 minut). Nogi zmarzły, zsiniały, więc o 21.20 kazał mi buty założyć. Na chwilę wyszedł z sali i poszedł do chłopaków (moich kolegów z plutonu). Przyszedł dla mnie z pocieszającą wiadomością: Tam w sali w twojej intencji się modlą. Rzeczywiście, chłopaki wspólnie odmawiali różaniec”.
W innym liście tak pisał: „Czcigodny Ojcze, [...] Nie wiem, co wpłynęło na to, ale ostatnio przełożeni obrali w stosunku do nas metodę przez nogi do głowy. Dają w kość, ale nie zdają sobie sprawy, że tym samym przyczyniają się do lepszego zgrania bractwa. Stajemy się bardziej jednomyślni. Ja czuję się dobrze, zahartowałem się zarówno pod względem duchowym, jak i zdrowotnym. Jeszcze nie byłem ani razu na przepustce. Wczoraj pod pretekstem włożenia pieniędzy na książeczkę PKO, poszedłem po południu do miasta. Byłem w kościele i po raz pierwszy od miesiąca przyjąłem Komunię świętą (...). Bardzo Ojcu dziękuję za Naśladowanie Chrystusa. Jest to bardzo wygodna książeczka, dlatego noszę ją zawsze w kieszeni, bo na politycznym, którego mamy po same uszy, można z niej korzystać i śledzić piękne myśli w niej zawarte”.
Diakon Jerzy Popiełuszko święcenia kapłańskie przyjął 28 maja 1972 roku z rąk Stefana kardynała Wyszyńskiego Prymasa Polski. Od roku 1972 do 1980 był wikariuszem w parafiach: Świętej Trójcy w Ząbkach, Matki Bożej Królowej Polski w Aninie, Dzieciątka Jezus na Żoliborzu i w kościele akademickim św. Anny.
Z końcem 1978 roku ks. Jerzy został mianowany duszpasterzem średniego personelu medycznego. Odtąd co miesiąc odprawiał Mszę św. w kaplicy Res Sacra Miser. Dzięki jego zaangażowaniu te modlitewne spotkania stworzyły wspólnotę formacyjną łączącą bardzo wielu ludzi, szczególnie pielęgniarki. To oni między innymi organizowali w 1979 roku ochotniczą służbę medyczną w czasie Pierwszej Pielgrzymki Ojca Świętego do Ojczyzny.
U św. Stanisława Kostki
20 maja 1980 roku ks. Jerzy został skierowany do warszawskiej parafii pw. św. Stanisława Kostki na Żoliborzu. Nie wiedział, że będzie to przełom w jego życiu, że szybko zostanie wciągnięty w wir nowych wydarzeń i że będzie to ostatnie miejsce jego pracy duszpasterskiej.
Właściwie wszystko zaczęło się od spotkania z hutnikami huty Warszawa. Strajkujący robotnicy poprosili kardynała Stefana Wyszyńskiego o księdza, który odprawiłby im Mszę świętą. Tak się złożyło, że został do tego wyznaczony ks. Popiełuszko, który wspominał później: „Tego dnia i tej Mszy świętej nie zapomnę do końca życia. Szedłem z ogromną tremą. Już sama sytuacja była zupełnie nowa. Co zastanę? Jak mnie przyjmą? Czy będzie, gdzie odprawiać? Kto będzie czytał teksty? Śpiewał? Takie, dziś może naiwnie brzmiące pytania, nurtowały mnie w drodze do fabryki. I wtedy przy bramie przeżyłem pierwsze wielkie zdumienie. Gęsty szpaler ludzi - uśmiechniętych i spłakanych jednocześnie. I oklaski. Myślałem, że ktoś ważny idzie za mną. Ale to były oklaski na powitanie pierwszego w historii tego zakładu księdza przekraczającego jego bramy. Tak sobie wtedy pomyślałem - oklaski dla Kościoła, który przez trzydzieści lat wytrwale pukał do fabrycznych bram. Niepotrzebne były moje obawy - wszystko było przygotowane: ołtarz na środku placu fabrycznego i krzyż, który potem został wkopany przy wejściu (do huty), przetrwał ciężkie dni i stoi do dzisiaj otoczony ciągle świeżymi kwiatami, i nawet prowizoryczny konfesjonał. Znaleźli się także lektorzy. Trzeba było słyszeć te męskie głosy, które niejednokrotnie przemawiały niewyszukanymi słówkami, a teraz z namaszczeniem czytały święte teksty. A potem z tysięcy ust wyrwało się jak grzmot: Bogu niech będą dzięki!. Okazało się, że potrafią też i śpiewać o wiele lepiej niż w świątyniach”. Od tego spotkania przy ołtarzu rozpoczęła się przyjaźń hutników z ks. Jerzym.
W żoliborskiej parafii św. Stanisława Kostki ks. Jerzy Popiełuszko pracował najintensywniej w życiu. Oprócz zwyczajnej pracy duszpasterskiej zorganizował dla robotników wykłady z nauki społecznej Kościoła. 27 kwietnia 1981 roku odbyła się uroczystość poświęcenia sztandaru „Solidarności”, który przynieśli hutnicy. Mszy świętej przewodniczył bp Zbigniew Kraszewski.
Wigilię 24 grudnia 1981 roku ks. Jerzy spędził nietypowo. Wziął do ręki garść opłatków i ruszył w kierunku posterunku wojskowego na Żoliborzu. Z żołnierzami dzielił się opłatkiem, zgodnie z polską tradycją. Jakiś czas później zaniósł im termos z gorącą kawą. Z wielkim oddaniem wspierał dotkniętych represjami władzy komunistycznej. Dawał innym to, czego potrzebowali - sweter, buty na zimę, paczkę żywnościową. Po wybuchu stanu wojennego szybko zaczęły się aresztowania i ruszyły procesy sądowe. Ks. Jerzy wiele godzin spędził w salach rozpraw. Siadał obok rodziny sądzonego. Gdy prokurator odczytywał akt oskarżenia, on patrzył wtedy aresztowanym w oczy. Podtrzymywał ich w ten sposób na duchu. Modlił się za nich. Wiedzieli, że nie są sami w tym doświadczeniu.
W październiku 1981 roku ks. Popiełuszko został diecezjalnym duszpasterzem służby zdrowia. Gdy wybuchł strajk w Akademii Medycznej, pojawił się więc wśród studentów.
Pod koniec listopada 1981 roku wybuchł strajk okupacyjny w Wyższej Oficerskiej Szkole Pożarnictwa w Warszawie. A że szkoła znajdowała się w sąsiedniej parafii, niedaleko kościoła św. Stanisława Kostki na Żoliborzu, ks. Popiełuszko znalazł się wśród strajkujących. Przede wszystkim modlił się z nimi. Gdy strajk spacyfikowano, pomagał studentom materialnie i duchowo, wspierał ich w poszukiwaniu miejsca na uczelniach.
Msze święte za Ojczyznę
W październikowy wieczór 1980 roku, w ostatnią niedzielę miesiąca, ks. prałat Teofil Bogucki, ówczesny proboszcz, odprawił na Żoliborzu pierwszą Mszę świętą w intencji Ojczyzny. Przybyli na nią nie tylko parafianie, ale mieszkańcy innych dzielnic Warszawy: lekarze, nauczyciele, prawnicy, przede wszystkim jednak robotnicy. I to chyba sprawiło, że odprawianie tych Mszy świętych proboszcz powierzył ks. Popiełuszce. Bo to on przecież miał doskonały kontakt ze światem pracy.
17 stycznia 1982 roku ks. Jerzy Popiełuszko po raz pierwszy sam odprawił Mszę świętą za Ojczyznę. Stanął wtedy nie tylko przed hutnikami, ale przed całą Polską. Bo ludzi było tak dużo, że w świątyni nie mogli się pomieścić.
Właściwie nie wiadomo, kiedy ten młody, trzydziestopięcioletni kapłan, fizycznie słaby, mizerny, o ascetycznych rysach twarzy, zgromadził wokół ołtarza tak ogromne tłumy. Zaczęli przyjeżdżać ludzie z całej Polski, od Bałtyku po Tatry.
O godz. 18.00, na dźwięk dzwonów, do ołtarza podchodził dostojny ks. prałat Bogucki. A za nim, w otoczeniu Służby Kościelnej i ministrantów, pojawiał się ks. Popiełuszko. W świątyni rozlegał się głośny śpiew: „Chrystus Królem”. W niesamowitym skupieniu i zadumie ludzie uczestniczyli w Eucharystii. Ks. Jerzy wzbogacił oprawę Mszy świętych za Ojczyznę, bo zapraszał na nie aktorów: Maję Komorowską, Annę Nehrebecką, Kazimierza Kaczora, Marię Homerską, Romę Szczepkowską, Leona Łochowskiego i wielu innych. Prosił, by czytali fragmenty Ewangelii i psalmy, a także utwory literackie, szczególnie romantyczne - Juliusza Słowackiego i Zygmunta Krasińskiego.
Uroczystość kończył zwykle śpiew popularnej wtedy pieśni: „Ojczyzno ma, tyle razy we krwi skąpana, ach jak wielka jest twoja rana, jakże długo cierpienie twe trwa...”. Niekiedy ludzie unosili wtedy w górę krzyże albo ręce z palcami ułożonymi w kształcie litery „V”, znaku zwycięstwa.
W kazaniach ks. Jerzy często nawiązywał do fragmentu Listu do Rzymian: „Nie daj się zwyciężyć złu, ale zło dobrem zwyciężaj”. Wielu poczuło, że zostali uwolnieni od nienawiści do prześladowców.
Msze święte za Ojczyznę, jak do dziś podkreślają ich uczestnicy, z pewnością stanowiły przestrzeń wolności, azyl bezpieczeństwa. Przede wszystkim jednak były doświadczeniem głębokiej modlitwy.
Niektórzy się nawracali, spowiadali się po wielu latach i przemieniali swe życie. Ks. Jerzy dostawał mnóstwo listów: „Wielebny Księże Jerzy, pragnę gorąco podziękować za to, że nauki Księdza oczyszczają moje serce od złych i mściwych myśli, jakie żywię do ludzi źle mi czyniących. Nauczył mnie Ksiądz modlić się za nieprzyjaciół i wybaczać wrogom”. Nie mówił rzeczy rewelacyjnych. Mówił prawdę i nie bał się mówić prawdy. Przestrzegał, że „jednego się należy obawiać: zdrady Chrystusa za kilka srebrników jałowego spokoju” - wspominał bp Zbigniew Kraszewski.
Miał dość charakterystyczny głos. Pozornie - pozbawiony emocji, cichy i monotonny. W istocie ciepły, przykuwający uwagę, dzięki czemu jego słowa trafiały prosto do ludzkich serc. Podejmował trudne tematy: o prawdzie, wolności, przebaczeniu i cierpieniu.
Był też wymagający wobec słuchaczy, wzywał ich do moralnego wysiłku, do życia wartościami.
Nie było w tych kazaniach akcentów politycznych, choć takie zarzuty wtedy oficjalnie wysuwano. Mówił o tym mecenas Edward Wende: „Nigdy nie wydawał swoim wiernym poleceń politycznych, ale komuniści nie mogli tego zrozumieć. Mówił prawdę, która była dla nich niewygodna, ale zawsze głosił ją w kontekście Ewangelii. Analizowałem zresztą te kazania pod kątem ewentualnego procesu. Nie było w nich żadnych haseł politycznych. Nie wzywał też nigdy do buntu, zamieszek”.
Kiedy w maju 1983 roku na komisariacie milicji został śmiertelnie pobity dziewiętnastoletni maturzysta Grzegorz Przemyk, było oczywiste, że nabożeństwo żałobne poprowadzi ks. Popiełuszko.
Na Mszę świętą pogrzebową do kościoła na Żoliborzu przybyło ponad 10 tysięcy ludzi. A potem, kiedy ks. Jerzy prowadził kondukt żałobny na cmentarz Powązkowski, stopniowo dołączali następni mieszkańcy stolicy. W sumie zebrało się około 60 tysięcy.
Ks. Popiełuszko powtarzał: „Składamy w darze nasze milczenie, dlatego udajemy się na cmentarz Powązkowski w absolutnym milczeniu, w absolutnej ciszy, nie ma żadnego śpiewu, żadnych okrzyków”.
Bardzo starał się pomóc Basi Sadowskiej, opozycyjnej poetce, matce Grzesia Przemyka. Mecenas Maciej Bednarkiewicz podkreśla: „Jerzy właściwie trzymał ją przy życiu. To było tak, że Barbara nie chciała żyć. Mówiła to, demonstrowała. Parę miesięcy wcześniej straciła matkę, potem jedynego syna. Jerzy podtrzymywał ją do końca. Nie tylko na pogrzebie, ale i później, kiedy ją trzeba było namawiać do życia”.
Od 1980 roku ks. Jerzy Popiełuszko stal się celem brutalnych ataków władz komunistycznych. Był śledzony przez funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa, podsłuchiwany, grożono mu. W grudniu 1982 roku ktoś wrzucił mu do pokoju cegłę z materiałem wybuchowym. Prokuratura przeprowadziła śledztwo zakończone kłamliwym aktem oskarżenia, zarzucając księdzu, że „w wygłaszanych kazaniach nadużywał wolności sumienia i wyznania w ten sposób, że permanentnie oprócz treści religijnych zawierał w nich zniesławiające władze państwowe treści polityczne”. Organizowano prowokacje, których celem było kompromitowanie kapłana. Po jednej z nich został aresztowany. Coraz brutalniejsze słowa wypowiadał rzecznik rządu, który pisał, że „w kościele księdza Popiełuszki urządzane są seanse nienawiści”.
W roku 1984 grupa osób poprosiła kardynała Józefa Glempa, aby wysłał ks. Jerzego na studia do Rzymu i w ten sposób ratował jego życie. Prymas Polski nie chciał decydować za swojego kapłana. Ks. Jerzy pozostał na Żoliborzu. Pierwszy zamach na życie ks. Popiełuszki zaplanowano na 13 października 1984 roku.
Męczeństwo
19 października 1984 roku ks. Jerzy Popiełuszko pojechał do bydgoskiego kościoła Świętych Polskich Braci Męczenników. Odprawił ostatnią w swoim życiu Mszę świętą i poprowadził rozważania różańcowe, które zakończył słowami: „Módlmy się, byśmy byli wolni od lęku, zastraszenia, ale przede wszystkim od żądzy odwetu i przemocy”.
Samochód, którym jechał ks. Jerzy Popiełuszko, został zatrzymany przez funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa przebranych w mundury milicji drogowej. Kierowca ks. Jerzego, Waldemar Chrostowski, został skuty kajdankami. W czasie jazdy udało mu się wyskoczyć z samochodu. Ks. Jerzego związano i wrzucono do bagażnika. Tak naprawdę nie wiadomo, co działo się dalej z ks. Jerzym. Fakty znane są jedynie z zeznań oprawców i z ciężkich obrażeń ciała, jakie wykazała sekcja zwłok. Wersja, którą ustalono na procesie toruńskim, jest następująca:
W czasie drogi funkcjonariusze zauważyli, że samochód jest niesprawny, a ponadto ks. Jerzy próbował wydostać się z bagażnika. Zatrzymali się więc opodal mostu drogowego w Toruniu. Wtedy ks. Popiełuszko uwolnił się i zaczął uciekać. Po chwili go schwytano... Wówczas porywacze zaczęli go bić, wręcz maltretować. Liczne uderzenia spowodowały utratę przytomności ks. Jerzego. Ponownie umieszczono księdza w bagażniku.
W Toruniu funkcjonariusze skierowali się w stronę Włocławka. Zatrzymali się na krótko niedaleko stacji benzynowej. Cały czas ks. Popiełuszko próbował się uwolnić. Dlatego zatrzymano się na polnej drodze. Bito księdza pałkami, grożono mu bronią, a gdy znów stracił przytomność, związano jego nogi i ręce.
Po przejechaniu następnych kilometrów zatrzymano się. Po raz kolejny bito księdza. Dodatkowo założono knebel, który utrudniał oddychanie. Do nóg przywiązano worek z kamieniami, a następnie Leszek Pękała przystąpił do zakładania księdzu Popiełuszce pętli na szyję. Pętlę założył w ten sposób, że jej końcówki, które biegły wzdłuż grzbietu, przywiązał do podkurczonych nóg ks. Jerzego Popiełuszki. Taki sposób założenia pętli powodował, że przy próbie prostowania nóg zaciskała się ona na szyi ks. Jerzego Popiełuszki. Wtedy ks. Jerzy jeszcze żył. Zabójcy zastanawiali się, co robić dalej. Grzegorz Piotrowski postanowił, że ksiądz zostanie zatopiony przy tamie we Włocławku.
To właśnie uczynili, nie sprawdziwszy nawet, czy do wody wrzucają żywego człowieka czy zwłoki. Lekarze nie mogli ustalić, czy ksiądz przeżył ostatni etap drogi.
Wiadomość o zaginięciu i porwaniu kapłana zaczęła się rozchodzić jak błyskawica. Została potwierdzona przez władze następnego dnia wieczorem. Wierni zaczęli ściągać do kościoła św. Stanisława Kostki. Rozpoczęło się wielodniowe czuwanie modlitewne w intencji uratowania ks. Jerzego.
30 października około godz. 20.00 w kościele zabrzmiały słowa o tym, że odnaleziono ciało ks. Popiełuszki.
Przez wszystkie dni od 20 października do 3 listopada 1984 roku modlitwa nie ustawała. To, co działo się z ludzkimi duszami w tych dniach, było pierwszym cudem ks. Jerzego.
Pogrzeb ks. Jerzego odbył się w Warszawie 3 listopada 1984 roku. Mszy świętej żałobnej przewodniczył i homilię wygłosił kardynał Józef Glemp Prymas Polski. Wszystkie ulice prowadzące do kościoła szczelnie zapełniły się ludźmi. Ci, którzy się nie zmieścili, wchodzili na drzewa, na kominy, dachy pobliskich domów, a nawet kina „Wisła”, które znajduje się po drugiej stronie placu. Było około 600 tysięcy wiernych, wśród nich rodzice ks. Jerzego.
Łaski
Od momentu śmierci ks. Jerzego tłumy ludzi napływały do kościoła św. Stanisława Kostki. Na zimnie i mrozie, dzień i noc ludzie się spowiadali. Penitentów było tak wielu, że księża wystawiali przed kościół konfesjonały lub krzesła, owijali się w koce, zacierali z zimna ręce, ale cierpliwie spowiadali. Do dziś wspominają, ze wielu, naprawdę wielu w tamte noce się nawracało, po kilkunastu, nawet kilkudziesięciu latach przystępowało do sakramentu pokuty. I to właśnie był pierwszy cud ks. Jerzego. Później podobna sytuacja miała miejsce tylko po śmierci Jana Pawła II.
Proces sądowy
Proces zabójców ks. Jerzego rozpoczął się w Toruniu 27 grudnia 1984 roku. Już niebawem okazało się, że władze starannie wyreżyserowały jego przebieg. Za pozwoleniem sędziów, często zamieniał się on w „sąd nad księdzem”. Padały oszczerstwa. Bezdusznie przyzwalano na bezczeszczenie pamięci o ofierze. Szczególnie arogancko zachowywał się główny oskarżony, Grzegorz Piotrowski. Nie było w nim nawet śladu skruchy.
Sąd wydał wyrok: Grzegorza Piotrowskiego i Adama Pietruszkę skazał na 25 lat więzienia, Leszka Pękalę na 15, a Waldemara Chmielewskiego na 14 lat. Proces nie odpowiedział na najważniejsze pytanie: kto wydał rozkaz zamordowania księdza Jerzego? Do dziś nie znamy odpowiedzi. Wszyscy zabójcy opuścili już więzienia. Zmienili nazwiska, miejsca zamieszkania i wygląd. Główni mocodawcy zbrodni, jak i szczegółowy przebieg męczeństwa z dokładną datą śmierci wstydliwie utrzymywany jest w tajemnicy.
Ku chwale świętych
W 10 rocznicę męczeńskiej śmierci księdza Jerzego Popiełuszki Jan Paweł II skierował list do uczestników uroczystości jubileuszowych:
JE kard. Józef Glemp
Arcybiskup Metropolita Warszawski
Prymas Polski
Eminencjo,
Czcigodny Księże Kardynale Prymasie,
Dzisiaj mija dziesięć lat od męczeńskiej śmierci Księdza Jerzego Popiełuszki. Staję w duchu nad Jego grobem i łączę się w modlitwie z wszystkimi uczestnikami tej rocznicy.
Ten kapłan męczennik pozostanie na zawsze w pamięci naszego Narodu jako nieustraszony obrońca prawdy, sprawiedliwości, wolności i godności człowieka. W jednym ze swych kazań powiedział: „aby pozostać człowiekiem wolnym duchowo, trzeba żyć w prawdzie (...). Jesteśmy powołani do prawdy, jesteśmy powołani do świadczenia o prawdzie swoim życiem”.
Przy grobie księdza Jerzego uczmy się odpowiedzialności za Polskę i za całe to dziedzictwo chrześcijańskie, które zostało nam przekazane w ciągu stuleci. Módlmy się do Boga Ojca, aby ofiara tego kapłana przynosiła nieustannie owoce w naszej Ojczyźnie. Aby nie zabrakło ludzi, którzy w tym męczeństwie będą odnajdywać natchnienie do własnego uświęcenia oraz zachętę i siłę do autentycznej służby człowiekowi.
Na ręce Księdza Prymasa przesyłam wszystkim obecnym na tej uroczystości moje Apostolskie Błogosławieństwo.
Watykan, 19 października 1994 r.
Jan Paweł II, Papież
Dnia 8 lutego 1997 r. rozpoczął się proces beatyfikacyjny ks. Jerzego Popiełuszki. Do dziś do grobu ks. Jerzego przybyło ponad 18 milionów pielgrzymów z całego świata. 19 grudnia 2009 roku Benedykt XVI podjął decyzję o beatyfikacji ks. Popiełuszki.
Pani Katarzyna Soborak, która od 25 lat prowadzi archiwum ks. Jerzego, mówi: „Myślę, że ta beatyfikacja jest dzisiaj bardzo potrzebna. W czasach, kiedy manipuluje się prawdą, kiedy się nadużywa kłamstw, ks. Jerzy wyniesiony na ołtarze będzie budził sumienie Narodu. Ufam, że jego postawa w tamtym czasie - to bezkompromisowe głoszenie prawdy - zaowocuje także w dzisiejszym świecie”.
Ojczyzno ma...
Pierwodruk pieśni „Ojczyzno ma...” autorstwa michality ks. Karola Dąbrowskiego zamieszczony w kwartalniku kleryckim „Wspólnota”. Obecnie ks. Karol Dąbrowski jest proboszczem w parafii Matki Bożej Królowej Męczenników Polskich w Przysieku przy trasie z Górska do Torunia.