bł. ks. Jerzy Popiełuszko

Dom rodzinny

Alek Po­pie­łusz­ko uro­dził się 14 wrześ­nia 1947 ro­ku. Je­go dom ro­dzin­ny le­ży na Bia­ło­stoc­czyź­nie, w Oko­pach ­- sta­rej pol­skiej wsi, po­ło­żo­nej 5 ki­lo­me­trów od Su­cho­wo­li. Ro­dzi­ce, Ma­rian­na Gnie­dziej­ko i Wła­dy­sław Po­pie­łusz­ko, mie­li pię­cio­ro dzie­ci: Te­re­sę, Jó­zefa, Al­ka i Sta­ni­sła­wa. By­ła je­szcze Ja­dwi­sia, ale ży­ła nie­ca­łe dwa la­ta.

Gdy Ma­rian­na Po­pie­łusz­ko dziś opo­wia­da o swo­im sy­nu, nie mó­wi zwy­czaj­nie, ciep­ło i czu­le, jak mat­ki o swych dzie­ciach: mój syn al­bo Ju­rek. Tyl­ko zaw­sze: ksiądz Je­rzy. Z ogrom­nym sza­cun­kiem, pie­tyz­mem, jak mó­wi się o świę­tych. Wy­bra­ła mu imię Al­fons: „Szu­ka­łam ta­kich imion, by zna­leźć dob­rych pa­tro­nów. Św. Al­fons był zna­ny i czczo­ny w na­szej ro­dzi­nie od da­wna”. Po la­tach, gdy mło­dy Po­pie­łusz­ko zna­lazł się w se­mi­na­rium, tuż przed świę­ce­nia­mi kap­łań­ski­mi, imię Al­fons zmie­nił na Je­rzy.

Zwy­cza­jem do­mu Po­pie­łusz­ków by­ła co­dzien­na mod­lit­wa. Ca­ła ro­dzi­na zbie­ra­ła się przy ma­łym oł­ta­rzy­ku przy ok­nie na wspól­ne pa­cie­rze.

„Pier­wsze wska­zów­ki i pier­wsze se­mi­na­rium to on miał w do­mu” ­- mó­wi mat­ka. Do dziś pa­mię­ta, że Je­rzy już ja­ko ma­łe dziec­ko sta­wiał na sto­le oł­ta­rzy­ki, ukła­dał ob­raz­ki i krzy­że. A po­tem, w bia­łej kom­ży i pe­le­ryn­ce, chęt­nie słu­żył do Mszy św.

­„Od pier­wszej kla­sy szko­ły pod­sta­wo­wej do ostat­niej li­ceum co­dzien­nie ra­no szedł przez las czte­ry ki­lo­me­try do pa­ra­fial­ne­go ko­ścio­ła” ­- wspo­mi­na Ma­rian­na Po­pie­łusz­ko.

Je­go gor­li­wość za­dzi­wia­ła ko­le­gów z kla­sy. „Wie­dzie­liś­my, że on w ko­ście­le spę­dzał du­żo cza­su, wi­dy­wa­łam go jak klę­czał zatopio­ny w mod­lit­wie” ­- opo­wia­da Kry­sty­na Gab­rel, ko­le­żan­ka Je­rze­go. In­ni ko­le­dzy opo­wia­da­ją, że owszem, Po­pie­łusz­ko był po­boż­ny, ale przy tym nor­mal­ny, zwy­czaj­ny chło­pak. Grał w pił­kę, był uczyn­ny, miał róż­ne pa­sje: cho­dził na przy­kład na kół­ko fo­to­gra­ficz­ne.

W 1965 ro­ku Alek Po­pie­łusz­ko zdał ma­tu­rę i pod­jął de­cyz­ję o wstą­pie­niu do Ar­chi­die­cez­jal­ne­go Se­mi­na­rium Du­cho­wne­go w War­sza­wie. „Był zwy­czaj­nym kle­ry­kiem” ­- wspo­mi­na ks. Zyg­munt Ma­lac­ki, pro­boszcz żo­li­bor­skiej pa­ra­fii, któ­ry przez rok miesz­kał z Al­kiem w je­dnym po­ko­ju.

W se­mi­na­rium Alek miał dob­ry kon­takt z doś­wiad­czo­nym oj­cem du­cho­wnym, ks. Czes­ła­wem Miet­kiem. To on tłu­ma­czył kle­ry­kom na co­ty­go­dnio­wych kon­fe­ren­cjach, że świę­tość nie po­le­ga na speł­nia­niu na­dzwy­czaj­nych czy­nów, ale za­czy­na się od wier­ne­go wy­peł­nia­nia zwyk­łych, co­dzien­nych obo­wiąz­ków. 16 paź­dzier­ni­ka 1966 ro­ku od­by­ły się ob­łó­czy­ny kle­ry­ków II ro­ku se­mi­na­rium Ar­chi­die­cez­ji War­szaw­skiej.

Kle­ryk Alek pod­szedł do oł­ta­rza, zdjął ma­ry­nar­kę, a ksiądz rek­tor po­mógł mu na­ło­żyć no­wy strój. Chór śpie­wał pieśń o zdję­ciu z sie­bie sta­re­go czło­wie­ka i przy­ob­le­cze­niu no­we­go.

Kle­ryk­-żoł­nierz

W tym sa­mym cza­sie Alek Po­pie­łusz­ko zo­stał wez­wa­ny do od­by­cia za­sa­dni­czej służ­by woj­sko­wej w spe­cjal­nej je­dno­stce dla kle­ry­ków w Bar­to­szy­cach.

Po­ro­zu­mie­nie Ko­ścio­ła z wła­dza­mi pań­stwo­wy­mi z 1950 ro­ku gwa­ran­to­wa­ło wpraw­dzie, że kle­ry­cy nie bę­dą po­wo­ły­wa­ni do służ­by woj­sko­wej, ale po­tem wła­dze ko­mu­ni­stycz­ne szyb­ko je ze­rwa­ły. Po to by znie­chę­cić tych mło­dych chłop­ców do po­wo­ła­nia kap­łań­skie­go oraz, by wy­wrzeć na nich ideo­lo­gicz­ną pre­sję, zmie­nić spo­sób myś­le­nia.

Wie­le ra­zy kle­ryk Po­pie­łusz­ko do­świad­czył w woj­sku cięż­kich chwil. Róż­ne zda­rze­nia opi­sy­wał ks. Czes­ła­wo­wi Miet­ko­wi, do któ­re­go wy­sy­łał li­sty z woj­ska: „Do­wód­ca plu­to­nu ka­zał mi zdjąć z pal­ca ró­ża­niec na za­ję­ciach przed ca­łym plu­to­nem. Od­mó­wi­łem, czy­li nie wy­ko­na­łem roz­ka­zu. Do­wód­ca stra­szył mnie pro­ku­ra­to­rem. Wy­śmie­wał: Co, bo­jo­wnik za wia­rę. Ale to wszyst­ko nic. O 17.45 w peł­nym umun­du­ro­wa­niu jak do ZOK­-u (Za­kaz Opu­szcza­nia Ko­szar) sta­wi­łem się na pod­o­fi­cer­ce. Tam spraw­dzian trwał do 20.00 z prze­rwą na ko­la­cję. O 20.00 za­pro­wa­dzo­no mnie do do­wód­cy plu­to­nu. Tam się za­czę­ło. Naj­pierw spi­sał mo­je da­ne. Po­tem ka­zał mi zdjąć bu­ty, wy­ciąg­nąć sznu­rów­ki z bu­tów i roz­wi­nąć onu­ce. Sta­łem więc przed nim bo­so. Oczy­wi­ście ca­ły czas na ba­czność. Sta­łem jak ska­za­niec. Za­czął wy­zy­wać. Sto­so­wał róż­ne me­to­dy. Sta­rał się mnie ośmie­szyć, po­ni­żyć przed ko­le­ga­mi, to znów za­sko­czyć moż­li­wo­ścią ur­lo­pów i prze­pu­stek. Na bo­so sta­łem przez go­dzi­nę (60 mi­nut). No­gi zmarz­ły, zsi­nia­ły, więc o 21.20 ka­zał mi bu­ty za­ło­żyć. Na chwi­lę wy­szedł z sa­li i po­szedł do chło­pa­ków (mo­ich ko­le­gów z plu­to­nu). Przy­szedł dla mnie z po­cie­sza­ją­cą wia­do­mo­ścią: Tam w sa­li w two­jej in­ten­cji się mod­lą. Rze­czy­wi­ście, chło­pa­ki wspól­nie od­ma­wia­li ró­ża­niec”.

W in­nym li­ście tak pi­sał: „Czci­go­dny Oj­cze, [...] Nie wiem, co wpły­nę­ło na to, ale ostat­nio prze­ło­że­ni obra­li w sto­sun­ku do nas me­to­dę przez no­gi do gło­wy. Da­ją w kość, ale nie zda­ją so­bie spra­wy, że tym sa­mym przy­czy­nia­ją się do lep­sze­go zgra­nia bra­ctwa. Sta­je­my się bar­dziej je­dno­myś­lni. Ja czu­ję się dob­rze, za­har­to­wa­łem się za­ró­wno pod wzglę­dem du­cho­wym, jak i zdro­wot­nym. Je­szcze nie by­łem ani ra­zu na prze­pu­stce. Wczo­raj pod pre­tek­stem wło­że­nia pie­nię­dzy na ksią­żecz­kę PKO, po­szed­łem po po­łu­dniu do mia­sta. By­łem w ko­ście­le i po raz pier­wszy od mie­sią­ca przy­ją­łem Ko­mu­nię świę­tą (...). Bar­dzo Oj­cu dzię­ku­ję za Na­śla­do­wa­nie Chry­stu­sa. Jest to bar­dzo wy­go­dna ksią­żecz­ka, dla­te­go no­szę ją zaw­sze w kie­sze­ni, bo na po­li­tycz­nym, któ­re­go ma­my po sa­me uszy, moż­na z niej ko­rzy­stać i śle­dzić pięk­ne myś­li w niej za­war­te”.

Dia­kon Je­rzy Po­pie­łusz­ko świę­ce­nia kap­łań­skie przy­jął 28 ma­ja 1972 ro­ku z rąk Ste­fa­na kar­dy­na­ła Wy­szyń­skie­go Pry­ma­sa Pol­ski. Od ro­ku 1972 do 1980 był wi­ka­riu­szem w pa­ra­fiach: Świę­tej Trój­cy w Ząb­kach, Mat­ki Bo­żej Kró­lo­wej Pol­ski w Ani­nie, Dzie­ciąt­ka Je­zus na Żo­li­bo­rzu i w ko­ście­le aka­de­mic­kim św. An­ny.

Z koń­cem 1978 ro­ku ks. Je­rzy zo­stał mia­no­wa­ny dusz­pa­ste­rzem śred­nie­go per­so­ne­lu me­dycz­ne­go. Od­tąd co mie­siąc od­pra­wiał Mszę św. w kap­li­cy Res Sac­ra Mi­ser. Dzię­ki je­go za­an­ga­żo­wa­niu te mod­li­te­wne spot­ka­nia stwo­rzy­ły wspól­no­tę for­ma­cyj­ną łą­czą­cą bar­dzo wie­lu lu­dzi, szcze­gól­nie pie­lęg­niar­ki. To oni mię­dzy in­ny­mi or­ga­ni­zo­wa­li w 1979 roku ochot­ni­czą służ­bę me­dycz­ną w cza­sie Pierwszej Piel­grzym­ki Oj­ca Świę­te­go do Oj­czyz­ny.

U św. Sta­ni­sła­wa Kost­ki

20 ma­ja 1980 ro­ku ks. Je­rzy zo­stał skie­ro­wa­ny do war­szaw­skiej pa­ra­fii pw. św. Sta­ni­sła­wa Kost­ki na Żoli­bo­rzu. Nie wie­dział, że bę­dzie to prze­łom w je­go ży­ciu, że szyb­ko zo­sta­nie wciąg­nię­ty w wir no­wych wy­da­rzeń i że bę­dzie to ostat­nie miej­sce je­go pra­cy dusz­pa­ster­skiej.

Wła­ści­wie wszyst­ko za­czę­ło się od spot­ka­nia z hut­ni­ka­mi hu­ty War­sza­wa. Straj­ku­ją­cy ro­bot­ni­cy po­pro­si­li kar­dy­na­ła Ste­fa­na Wy­szyń­skie­go o księ­dza, któ­ry od­pra­wił­by im Mszę świętą. Tak się zło­ży­ło, że zo­stał do te­go wy­zna­czo­ny ks. Po­pie­łusz­ko, któ­ry wspo­mi­nał póź­niej: „Te­go dnia i tej Mszy świętej nie za­pom­nę do koń­ca ży­cia. Szed­łem z ogrom­ną tre­mą. Już sa­ma sy­tua­cja by­ła zu­peł­nie no­wa. Co za­sta­nę? Jak mnie przy­jmą? Czy bę­dzie, gdzie od­pra­wiać? Kto bę­dzie czy­tał tek­sty? Śpie­wał? Ta­kie, dziś mo­że nai­wnie brzmią­ce py­ta­nia, nur­to­wa­ły mnie w dro­dze do fab­ryki. I wte­dy przy bra­mie prze­ży­łem pier­wsze wiel­kie zdu­mie­nie. Gę­sty szpa­ler lu­dzi ­- uśmiech­nię­tych i spła­ka­nych je­dno­cześ­nie. I oklas­ki. Myś­la­łem, że ktoś waż­ny idzie za mną. Ale to by­ły oklas­ki na po­wi­ta­nie pier­wsze­go w hi­sto­rii te­go za­kła­du księ­dza prze­kra­cza­ją­ce­go je­go bra­my. Tak so­bie wte­dy po­myś­la­łem ­- oklas­ki dla Ko­ścio­ła, któ­ry przez trzy­dzie­ści lat wy­trwa­le pu­kał do fab­rycz­nych bram. Nie­po­trzeb­ne by­ły mo­je oba­wy ­- wszyst­ko by­ło przy­go­to­wa­ne: oł­tarz na środ­ku pla­cu fab­rycz­ne­go i krzyż, któ­ry po­tem zo­stał wko­pa­ny przy we­jściu (do hu­ty), prze­trwał cięż­kie dni i stoi do dzi­siaj oto­czo­ny ciąg­le świe­ży­mi kwia­ta­mi, i na­wet pro­wi­zo­rycz­ny kon­fe­sjo­nał. Zna­leź­li się tak­że lek­to­rzy. Trze­ba by­ło sły­szeć te męs­kie gło­sy, któ­re nie­je­dno­krot­nie prze­ma­wia­ły nie­wy­szu­ka­ny­mi słów­ka­mi, a te­raz z na­ma­szcze­niem czy­ta­ły świę­te tek­sty. A po­tem z ty­się­cy ust wy­rwa­ło się jak grzmot: Bo­gu niech bę­dą dzię­ki!. Oka­za­ło się, że po­tra­fią też i śpie­wać o wie­le le­piej niż w świą­ty­niach”. Od te­go spot­ka­nia przy oł­ta­rzu roz­po­czę­ła się przy­jaźń hut­ni­ków z ks. Je­rzym.

W żo­li­bor­skiej pa­ra­fii św. Sta­ni­sła­wa Kost­ki ks. Je­rzy Po­pie­łusz­ko pra­co­wał naj­in­ten­sy­wniej w ży­ciu. Oprócz zwy­czaj­nej pra­cy dusz­pa­ster­skiej zor­ga­ni­zo­wał dla ro­bot­ni­ków wy­kła­dy z nau­ki spo­łe­cznej Ko­ścio­ła. 27 kwiet­nia 1981 ro­ku od­by­ła się uro­czy­stość po­świę­ce­nia sztan­da­ru „So­li­dar­no­ści”, któ­ry przy­nieś­li hut­ni­cy. Mszy świętej prze­wo­dni­czył bp Zbi­gniew Kra­szew­ski.

Wi­gi­lię 24 gru­dnia 1981 ro­ku ks. Je­rzy spę­dził nie­ty­po­wo. Wziął do rę­ki garść opłat­ków i ru­szył w kie­run­ku pos­te­run­ku woj­sko­we­go na Żo­li­bo­rzu. Z żoł­nie­rza­mi dzie­lił się opłat­kiem, zgo­dnie z pol­ską tra­dy­cją. Ja­kiś czas póź­niej za­niósł im ter­mos z go­rą­cą ka­wą. Z wiel­kim od­da­niem wspie­rał do­tknię­tych rep­re­sja­mi wła­dzy ko­mu­ni­stycz­nej. Da­wał in­nym to, cze­go po­trze­bo­wa­li ­- swe­ter, bu­ty na zi­mę, pacz­kę żywno­ścio­wą. Po wy­bu­chu sta­nu wo­jen­ne­go szyb­ko za­czę­ły się are­szto­wa­nia i ru­szy­ły pro­ce­sy są­do­we. Ks. Je­rzy wie­le go­dzin spę­dził w sa­lach roz­praw. Siadał obok ro­dzi­ny są­dzo­ne­go. Gdy pro­ku­ra­tor odczy­ty­wał akt oskar­że­nia, on pa­trzył wte­dy are­szto­wa­nym w oczy. Pod­trzy­my­wał ich w ten spo­sób na duchu. Mod­lił się za nich. Wie­dzie­li, że nie są sa­mi w tym do­świad­cze­niu.

W paź­dzier­ni­ku 1981 ro­ku ks. Po­pie­łusz­ko zo­stał die­cez­jal­nym dusz­pa­ste­rzem służ­by zdro­wia. Gdy wy­buchł strajk w Aka­de­mii Me­dycz­nej, po­ja­wił się więc wśród stu­den­tów.

Pod ko­niec li­sto­pa­da 1981 ro­ku wy­buchł strajk oku­pa­cyj­ny w Wyż­szej Ofi­cer­skiej Szko­le Po­żar­ni­ctwa w War­sza­wie. A że szko­ła znaj­do­wa­ła się w są­sie­dniej pa­ra­fii, nie­da­le­ko ko­ścio­ła św. Sta­ni­sła­wa Kost­ki na Żo­li­bo­rzu, ks. Po­pie­łusz­ko zna­lazł się wśród straj­ku­ją­cych. Przede wszyst­kim mod­lił się z ni­mi. Gdy strajk spa­cy­fi­ko­wa­no, po­ma­gał stu­den­tom ma­te­rial­nie i du­cho­wo, wspie­rał ich w po­szu­ki­wa­niu miej­sca na uczel­niach.

Msze święte za Oj­czyz­nę

W paź­dzier­ni­ko­wy wie­czór 1980 ro­ku, w ostat­nią niedzie­lę mie­sią­ca, ks. pra­łat Teo­fil Bo­guc­ki, ów­czes­ny pro­boszcz, od­pra­wił na Żo­li­bo­rzu pier­wszą Mszę świętą w in­ten­cji Oj­czyz­ny. Przy­by­li na nią nie tyl­ko pa­ra­fia­nie, ale miesz­kań­cy in­nych dziel­nic War­sza­wy: le­ka­rze, nau­czy­cie­le, pra­wni­cy, przede wszyst­kim je­dnak ro­bot­ni­cy. I to chy­ba spra­wi­ło, że od­pra­wia­nie tych Mszy świętych pro­boszcz po­wie­rzył ks. Po­pie­łu­szce. Bo to on prze­cież miał dos­ko­na­ły kon­takt ze świa­tem pra­cy.

17 stycz­nia 1982 ro­ku ks. Je­rzy Po­pie­łusz­ko po raz pier­wszy sam od­pra­wił Mszę świętą za Oj­czyz­nę. Sta­nął wte­dy nie tyl­ko przed hut­ni­ka­mi, ale przed ca­łą Pol­ską. Bo lu­dzi by­ło tak du­żo, że w świą­ty­ni nie mog­li się po­mie­ścić.

Wła­ści­wie nie wia­do­mo, kie­dy ten mło­dy, trzy­dzie­sto­pię­cio­let­ni kap­łan, fi­zycz­nie sła­by, mi­zer­ny, o as­ce­tycz­nych ry­sach twa­rzy, zgro­ma­dził wo­kół oł­ta­rza tak ogrom­ne tłu­my. Za­czę­li przy­jeż­dżać lu­dzie z ca­łej Pol­ski, od Bał­ty­ku po Ta­try.

O godz. 18.00, na dźwięk dzwo­nów, do oł­ta­rza pod­cho­dził do­stoj­ny ks. pra­łat Bo­guc­ki. A za nim, w oto­cze­niu Służ­by Ko­ściel­nej i mi­ni­stran­tów, po­ja­wiał się ks. Po­pie­łusz­ko. W świą­ty­ni roz­le­gał się głoś­ny śpiew: „Chry­stus Kró­lem”. W nie­sa­mo­wi­tym sku­pie­niu i za­du­mie lu­dzie ucze­stni­czy­li w Eu­cha­ry­stii. Ks. Je­rzy wzbo­ga­cił opra­wę Mszy świętych za Oj­czyz­nę, bo za­pra­szał na nie ak­to­rów: Ma­ję Ko­mo­row­ską, An­nę Neh­re­bec­ką, Ka­zi­mie­rza Ka­czo­ra, Ma­rię Ho­mer­ską, Ro­mę Szczep­kow­ską, Leo­na Ło­chow­skie­go i wie­lu in­nych. Pro­sił, by czy­ta­li frag­men­ty Ewan­ge­lii i psal­my, a tak­że utwo­ry li­te­rac­kie, szcze­gól­nie ro­man­tycz­ne ­- Ju­liu­sza Sło­wac­kie­go i Zyg­mun­ta Kra­siń­skie­go.

Uro­czy­stość koń­czył zwyk­le śpiew po­pu­lar­nej wte­dy pieś­ni: „Oj­czyz­no ma, ty­le ra­zy we krwi ską­pa­na, ach jak wiel­ka jest two­ja ra­na, jak­że dłu­go cier­pie­nie twe trwa...”. Nie­kie­dy lu­dzie uno­si­li wte­dy w gó­rę krzy­że al­bo rę­ce z pal­ca­mi uło­żo­ny­mi w kształ­cie li­te­ry „V”, znaku zwy­cię­stwa.

W ka­za­niach ks. Je­rzy czę­sto na­wią­zy­wał do frag­men­tu Li­stu do Rzy­mian: „Nie daj się zwy­cię­żyć złu, ale zło dob­rem zwy­cię­żaj”. Wie­lu po­czu­ło, że zo­stali uwol­nie­ni od niena­wi­ści do prze­śla­dow­ców.

Msze święte za Oj­czyz­nę, jak do dziś pod­kreś­la­ją ich ucze­stni­cy, z pe­wno­ścią sta­no­wi­ły prze­strzeń wol­no­ści, azyl bez­pie­czeń­stwa. Przede wszyst­kim je­dnak by­ły do­świad­cze­niem głę­bo­kiej mod­lit­wy.

Nie­któ­rzy się na­wra­ca­li, spo­wia­da­li się po wie­lu la­tach i prze­mie­nia­li swe ży­cie. Ks. Je­rzy do­sta­wał mnó­stwo li­stów: „Wie­leb­ny Księ­że Je­rzy, prag­nę go­rą­co po­dzię­ko­wać za to, że nau­ki Księ­dza oczy­szcza­ją mo­je ser­ce od złych i mści­wych myś­li, ja­kie ży­wię do lu­dzi źle mi czy­nią­cych. Na­u­czył mnie Ksiądz mod­lić się za nie­przy­ja­ciół i wy­ba­czać wro­gom”. Nie mó­wił rze­czy re­we­la­cyj­nych. Mó­wił praw­dę i nie bał się mó­wić praw­dy. Prze­strze­gał, że „je­dne­go się na­le­ży oba­wiać: zdra­dy Chry­stu­sa za kil­ka srebr­ni­ków ja­ło­we­go spo­ko­ju” - wspo­mi­nał bp Zbi­gniew Kra­szew­ski.

Miał dość cha­rak­te­ry­stycz­ny głos. Po­zor­nie ­- po­zba­wio­ny emo­cji, ci­chy i mo­no­ton­ny. W isto­cie ciep­ły, przy­ku­wa­ją­cy uwa­gę, dzię­ki cze­mu je­go sło­wa tra­fia­ły pro­sto do lu­dzkich serc. Pode­jmo­wał trud­ne te­ma­ty: o praw­dzie, wol­no­ści, prze­ba­cze­niu i cier­pie­niu.

Był też wy­ma­ga­ją­cy wo­bec słu­cha­czy, wzy­wał ich do mo­ral­ne­go wy­sił­ku, do ży­cia war­to­ścia­mi.

Nie by­ło w tych ka­za­niach ak­cen­tów po­li­tycz­nych, choć ta­kie za­rzu­ty wte­dy ofi­cjal­nie wy­su­wa­no. Mó­wił o tym me­ce­nas Edward Wen­de: „Ni­gdy nie wy­da­wał swo­im wier­nym po­le­ceń po­li­tycz­nych, ale ko­mu­ni­ści nie mog­li te­go zro­zu­mieć. Mó­wił praw­dę, któ­ra by­ła dla nich nie­wy­go­dna, ale zaw­sze gło­sił ją w kon­tek­ście Ewan­ge­lii. Ana­li­zo­wa­łem zre­sztą te ka­za­nia pod ką­tem ewen­tual­ne­go pro­ce­su. Nie by­ło w nich ża­dnych ha­seł po­li­tycz­nych. Nie wzy­wał też ni­gdy do bun­tu, za­mie­szek”.

Kie­dy w ma­ju 1983 ro­ku na ko­mi­sa­ria­cie mi­li­cji zo­stał śmier­tel­nie po­bi­ty dzie­więt­na­sto­let­ni ma­tu­rzy­sta Grze­gorz Prze­myk, by­ło oczy­wi­ste, że na­bo­żeń­stwo ża­łob­ne po­pro­wa­dzi ks. Po­pie­łusz­ko.

Na Mszę świętą po­grze­bo­wą do ko­ścio­ła na Żo­li­bo­rzu przy­by­ło po­nad 10 ty­się­cy lu­dzi. A po­tem, kie­dy ks. Je­rzy pro­wa­dził kon­dukt ża­łob­ny na cmen­tarz Po­wąz­kow­ski, stop­nio­wo do­łą­cza­li na­stęp­ni miesz­kań­cy sto­li­cy. W su­mie ze­bra­ło się oko­ło 60 ty­się­cy.

Ks. Po­pie­łusz­ko po­wta­rzał: „Skła­da­my w da­rze na­sze mil­cze­nie, dla­te­go uda­je­my się na cmen­tarz Po­wąz­kow­ski w ab­so­lut­nym mil­cze­niu, w ab­so­lut­nej ci­szy, nie ma ża­dne­go śpie­wu, ża­dnych okrzy­ków”.

Bar­dzo sta­rał się po­móc Ba­si Sa­dow­skiej, opo­zy­cyj­nej poet­ce, mat­ce Grze­sia Prze­my­ka. Me­ce­nas Ma­ciej Be­dnar­kie­wicz pod­kreś­la: „Je­rzy wła­ści­wie trzy­mał ją przy ży­ciu. To by­ło tak, że Bar­ba­ra nie chcia­ła żyć. Mó­wi­ła to, de­mon­stro­wa­ła. Pa­rę mie­się­cy wcześ­niej stra­ci­ła mat­kę, po­tem je­dy­ne­go sy­na. Je­rzy pod­trzy­my­wał ją do koń­ca. Nie tyl­ko na po­grze­bie, ale i póź­niej, kie­dy ją trze­ba by­ło na­ma­wiać do ży­cia”.

Od 1980 ro­ku ks. Je­rzy Po­pie­łusz­ko stal się ce­lem bru­tal­nych ata­ków władz ko­mu­ni­stycz­nych. Był śle­dzo­ny przez fun­kcjo­na­riu­szy Służ­by Bez­pie­czeń­stwa, pod­słu­chi­wa­ny, gro­żo­no mu. W gru­dniu 1982 ro­ku ktoś wrzu­cił mu do po­ko­ju ceg­łę z ma­te­ria­łem wy­bu­cho­wym. Pro­ku­ra­tu­ra prze­pro­wa­dzi­ła śle­dztwo za­koń­czo­ne kłam­li­wym ak­tem oskar­że­nia, za­rzu­ca­jąc księ­dzu, że „w wy­gła­sza­nych ka­za­niach nad­u­ży­wał wol­no­ści su­mie­nia i wy­zna­nia w ten spo­sób, że per­ma­nen­tnie oprócz tre­ści re­li­gij­nych za­wie­rał w nich znies­ła­wia­ją­ce wła­dze pań­stwo­we tre­ści po­li­tycz­ne”. Or­ga­ni­zo­wa­no pro­wo­ka­cje, któ­rych ce­lem by­ło kom­pro­mi­to­wa­nie kap­ła­na. Po je­dnej z nich zo­stał are­szto­wa­ny. Co­raz bru­tal­niej­sze sło­wa wy­po­wia­dał rzecz­nik rzą­du, któ­ry pi­sał, że „w ko­ście­le księ­dza Po­pie­łusz­ki urzą­dza­ne są sean­se niena­wi­ści”.

W ro­ku 1984 gru­pa osób po­pro­si­ła kar­dy­na­ła Jó­ze­fa Glem­pa, aby wy­słał ks. Je­rze­go na stu­dia do Rzy­mu i w ten spo­sób ra­to­wał je­go ży­cie. Pry­mas Pol­ski nie chciał de­cy­do­wać za swo­je­go kap­ła­na. Ks. Je­rzy po­zo­stał na Żo­li­bo­rzu. Pier­wszy za­mach na ży­cie ks. Po­pie­łusz­ki za­pla­no­wa­no na 13 paź­dzier­ni­ka 1984 ro­ku.

Mę­czeń­stwo

19 paź­dzier­ni­ka 1984 ro­ku ks. Je­rzy Po­pie­łusz­ko po­je­chał do byd­gos­kie­go ko­ścio­ła Świę­tych Pol­skich Bra­ci Mę­czen­ni­ków. Od­pra­wił ostat­nią w swo­im ży­ciu Mszę świętą i po­pro­wa­dził roz­wa­ża­nia ró­żań­co­we, któ­re za­koń­czył sło­wa­mi: „Mód­lmy się, byś­my by­li wol­ni od lę­ku, za­stra­sze­nia, ale przede wszyst­kim od żą­dzy odwe­tu i prze­mo­cy”.

Sa­mo­chód, któ­rym je­chał ks. Je­rzy Po­pie­łusz­ko, zo­stał za­trzy­ma­ny przez fun­kcjo­na­riu­szy Służ­by Bez­pie­czeń­stwa prze­bra­nych w mun­du­ry mi­li­cji dro­go­wej. Kie­row­ca ks. Je­rze­go, Wal­de­mar Chro­stow­ski, zo­stał sku­ty kaj­dan­ka­mi. W cza­sie jaz­dy uda­ło mu się wy­sko­czyć z sa­mo­cho­du. Ks. Je­rze­go zwią­za­no i wrzu­co­no do ba­gaż­ni­ka. Tak nap­raw­dę nie wia­do­mo, co dzia­ło się da­lej z ks. Je­rzym. Fak­ty zna­ne są je­dy­nie z ze­znań opraw­ców i z cięż­kich ob­ra­żeń cia­ła, ja­kie wy­ka­za­ła sek­cja zwłok. Wer­sja, któ­rą usta­lo­no na pro­ce­sie to­ruń­skim, jest na­stę­pu­ją­ca:

W cza­sie dro­gi fun­kcjo­na­riu­sze za­u­wa­ży­li, że sa­mo­chód jest nie­spra­wny, a po­nad­to ks. Je­rzy pró­bo­wał wy­do­stać się z ba­gaż­ni­ka. Za­trzy­ma­li się więc opodal mostu drogowego w To­ru­niu. Wte­dy ks. Po­pie­łusz­ko uwol­nił się i za­czął ucie­kać. Po chwi­li go schwy­ta­no... Wów­czas po­ry­wa­cze za­czę­li go bić, wręcz mal­tre­to­wać. Licz­ne ude­rze­nia spo­wo­do­wa­ły utra­tę przy­tom­no­ści ks. Je­rze­go. Po­no­wnie umie­szczo­no księ­dza w ba­gaż­ni­ku.

W To­ru­niu fun­kcjo­na­riu­sze skie­ro­wa­li się w stro­nę Włoc­ław­ka. Za­trzy­ma­li się na krót­ko nie­da­le­ko sta­cji ben­zy­no­wej. Ca­ły czas ks. Po­pie­łusz­ko pró­bo­wał się uwol­nić. Dla­te­go za­trzy­ma­no się na pol­nej dro­dze. Bi­to księ­dza pał­ka­mi, gro­żo­no mu bro­nią, a gdy znów stra­cił przy­tom­ność, zwią­za­no je­go no­gi i rę­ce.

Po prze­je­cha­niu na­stęp­nych ki­lo­me­trów za­trzy­ma­no się. Po raz ko­lej­ny bi­to księ­dza. Do­dat­ko­wo za­ło­żo­no kne­bel, któ­ry utrud­niał od­dy­cha­nie. Do nóg przy­wią­za­no wo­rek z ka­mie­nia­mi, a na­stęp­nie Le­szek Pę­ka­ła przy­stą­pił do za­kła­da­nia księ­dzu Po­pie­łu­szce pęt­li na szy­ję. Pęt­lę za­ło­żył w ten spo­sób, że jej koń­ców­ki, któ­re bieg­ły wzdłuż grzbie­tu, przy­wią­zał do pod­kur­czo­nych nóg ks. Je­rze­go Po­pie­łusz­ki. Ta­ki spo­sób za­ło­że­nia pęt­li po­wo­do­wał, że przy pró­bie pro­sto­wa­nia nóg za­cis­ka­ła się ona na szyi ks. Je­rze­go Po­pie­łusz­ki. Wte­dy ks. Je­rzy je­szcze żył. Za­bój­cy za­sta­na­wia­li się, co ro­bić da­lej. Grze­gorz Pio­trow­ski po­sta­no­wił, że ksiądz zo­sta­nie za­to­pio­ny przy ta­mie we Włoc­ław­ku.

To właś­nie uczy­ni­li, nie spraw­dziw­szy na­wet, czy do wo­dy wrzu­ca­ją ży­we­go czło­wie­ka czy zwło­ki. Le­ka­rze nie mog­li usta­lić, czy ksiądz prze­żył ostat­ni etap dro­gi.

Wia­do­mość o za­gi­nię­ciu i po­rwa­niu kap­ła­na za­czę­ła się roz­cho­dzić jak błys­ka­wi­ca. Zo­sta­ła po­twier­dzo­na przez wła­dze na­stęp­ne­go dnia wie­czo­rem. Wier­ni za­czę­li ścią­gać do ko­ścio­ła św. Sta­ni­sła­wa Kost­ki. Roz­po­czę­ło się wie­lo­dnio­we czu­wa­nie mod­li­te­wne w in­ten­cji ura­to­wa­nia ks. Je­rze­go.

30 paź­dzier­ni­ka oko­ło godz. 20.00 w ko­ście­le za­brzmia­ły sło­wa o tym, że od­na­le­zio­no cia­ło ks. Po­pie­łusz­ki.

Przez wszyst­kie dni od 20 paź­dzier­ni­ka do 3 li­sto­pa­da 1984 ro­ku mod­lit­wa nie usta­wa­ła. To, co dzia­ło się z lu­dzki­mi du­sza­mi w tych dniach, by­ło pier­wszym cu­dem ks. Je­rze­go.

Po­grzeb ks. Je­rze­go od­był się w War­sza­wie 3 li­sto­pa­da 1984 ro­ku. Mszy świętej ża­łob­nej prze­wo­dni­czył i ho­mi­lię wy­gło­sił kar­dy­nał Jó­zef Glemp Pry­mas Pol­ski. Wszyst­kie uli­ce pro­wa­dzą­ce do ko­ścio­ła szczel­nie za­peł­ni­ły się lu­dźmi. Ci, któ­rzy się nie zmie­ści­li, wcho­dzi­li na drze­wa, na ko­mi­ny, da­chy po­blis­kich do­mów, a na­wet ki­na „Wis­ła”, któ­re znaj­du­je się po dru­giej stro­nie pla­cu. By­ło oko­ło 600 ty­się­cy wier­nych, wśród nich ro­dzi­ce ks. Je­rze­go.

Łas­ki

Od mo­men­tu śmier­ci ks. Je­rze­go tłu­my lu­dzi na­pły­wa­ły do ko­ścio­ła św. Sta­ni­sła­wa Kost­ki. Na zim­nie i mro­zie, dzień i noc lu­dzie się spo­wia­da­li. Pe­ni­ten­tów by­ło tak wie­lu, że księ­ża wy­sta­wia­li przed ko­ściół kon­fe­sjo­na­ły lub krzes­ła, owi­ja­li się w ko­ce, za­cie­ra­li z zim­na rę­ce, ale cier­pli­wie spo­wia­da­li. Do dziś wspo­mi­na­ją, ze wie­lu, nap­raw­dę wie­lu w tam­te no­ce się na­wra­ca­ło, po kil­ku­na­stu, na­wet kil­ku­dzie­się­ciu la­tach przy­stę­po­wa­ło do sa­kra­men­tu po­ku­ty. I to właś­nie był pier­wszy cud ks. Je­rze­go. Póź­niej po­dob­na sy­tua­cja mia­ła miej­sce tyl­ko po śmier­ci Ja­na Paw­ła II.

Pro­ces są­do­wy

Pro­ces za­bój­ców ks. Je­rze­go roz­po­czął się w To­ru­niu 27 gru­dnia 1984 ro­ku. Już nie­ba­wem oka­za­ło się, że wła­dze sta­ran­nie wy­re­ży­se­ro­wa­ły je­go prze­bieg. Za po­zwo­le­niem sę­dziów, czę­sto za­mie­niał się on w „sąd nad księ­dzem”. Pa­da­ły oszczer­stwa. Bez­du­sznie przy­zwa­la­no na bez­cze­szcze­nie pa­mię­ci o ofie­rze. Szcze­gól­nie aro­gan­cko za­cho­wy­wał się głó­wny oskar­żo­ny, Grze­gorz Pio­trow­ski. Nie by­ło w nim na­wet śla­du skru­chy.

Sąd wy­dał wy­rok: Grze­go­rza Pio­trow­skie­go i Ada­ma Pie­trusz­kę ska­zał na 25 lat wię­zie­nia, Lesz­ka Pę­ka­lę na 15, a Wal­de­ma­ra Chmie­lew­skie­go na 14 lat. Pro­ces nie od­po­wie­dział na naj­waż­niej­sze py­ta­nie: kto wy­dał roz­kaz za­mor­do­wa­nia księ­dza Je­rze­go? Do dziś nie zna­my od­po­wie­dzi. Wszys­cy za­bój­cy opu­ści­li już wię­zie­nia. Zmie­ni­li na­zwis­ka, miej­sca za­miesz­ka­nia i wy­gląd. Głó­wni mo­co­daw­cy zbro­dni, jak i szcze­gó­ło­wy prze­bieg mę­czeń­stwa z dok­ła­dną da­tą śmier­ci wstyd­li­wie utrzy­my­wa­ny jest w ta­jem­ni­cy.

Ku chwa­le świę­tych

W 10 ro­czni­cę mę­czeń­skiej śmier­ci księ­dza Je­rze­go Po­pie­łusz­ki Jan Pa­weł II skie­ro­wał list do ucze­stni­ków uro­czy­sto­ści ju­bi­leu­szo­wych:

JE kard. Jó­zef Glemp

Ar­cy­bis­kup Me­tro­po­li­ta War­szaw­ski

Pry­mas Pol­ski

Emi­nen­cjo,

Czci­go­dny Księ­że Kar­dy­na­le Pry­ma­sie,

Dzi­siaj mi­ja dzie­sięć lat od mę­czeń­skiej śmier­ci Księ­dza Je­rze­go Po­pie­łusz­ki. Sta­ję w du­chu nad Je­go gro­bem i łą­czę się w mod­lit­wie z wszyst­ki­mi ucze­stni­ka­mi tej ro­czni­cy.

Ten kap­łan mę­czen­nik po­zo­sta­nie na zaw­sze w pa­mię­ci na­sze­go Na­ro­du ja­ko nie­u­stra­szo­ny obroń­ca praw­dy, spra­wied­li­wo­ści, wol­no­ści i go­dno­ści czło­wie­ka. W je­dnym ze swych ka­zań po­wie­dział: „aby po­zo­stać czło­wie­kiem wol­nym du­cho­wo, trze­ba żyć w praw­dzie (...). Je­steś­my po­wo­łani do praw­dy, je­steś­my po­wo­ła­ni do świad­cze­nia o praw­dzie swo­im ży­ciem”.

Przy gro­bie księ­dza Je­rze­go uczmy się od­po­wie­dzial­no­ści za Pol­skę i za ca­łe to dzie­dzi­ctwo chrze­ści­jań­skie, któ­re zo­sta­ło nam prze­ka­za­ne w cią­gu stu­le­ci. Mód­lmy się do Bo­ga Oj­ca, aby ofia­ra te­go kap­ła­na przy­no­si­ła nie­u­stan­nie owo­ce w na­szej Oj­czyź­nie. Aby nie za­brak­ło lu­dzi, któ­rzy w tym mę­czeń­stwie bę­dą od­na­jdy­wać na­tchnie­nie do włas­ne­go uświę­ce­nia oraz za­chę­tę i si­łę do au­ten­tycz­nej służ­by czło­wie­ko­wi.

Na rę­ce Księ­dza Pry­ma­sa prze­sy­łam wszyst­kim obec­nym na tej uro­czy­sto­ści mo­je Apo­stol­skie Bło­gos­ła­wień­stwo.

Wa­ty­kan, 19 paź­dzier­ni­ka 1994 r.

Jan Pa­weł II, Pa­pież

Dnia 8 lu­te­go 1997 r. roz­po­czął się pro­ces bea­ty­fi­ka­cyj­ny ks. Je­rze­go Po­pie­łusz­ki. Do dziś do gro­bu ks. Je­rze­go przy­by­ło po­nad 18 mi­lio­nów piel­grzy­mów z ca­łe­go świa­ta. 19 gru­dnia 2009 ro­ku Be­ne­dykt XVI pod­jął de­cyz­ję o bea­ty­fi­ka­cji ks. Po­pie­łusz­ki.

Pa­ni Ka­ta­rzy­na So­bo­rak, któ­ra od 25 lat pro­wa­dzi ar­chi­wum ks. Je­rze­go, mó­wi: „Myś­lę, że ta bea­ty­fi­ka­cja jest dzi­siaj bar­dzo po­trzeb­na. W cza­sach, kie­dy ma­ni­pu­lu­je się praw­dą, kie­dy się nad­u­ży­wa kłamstw, ks. Je­rzy wy­nie­sio­ny na oł­ta­rze bę­dzie bu­dził su­mie­nie Na­ro­du. Ufam, że je­go po­sta­wa w tam­tym cza­sie ­- to bez­kom­pro­mi­so­we gło­sze­nie praw­dy ­- za­o­wo­cu­je tak­że w dzi­siej­szym świe­cie”.

Ojczyzno ma...

Pierwodruk pieśni „Ojczyzno ma...” autorstwa michality ks. Karola Dąbrowskiego zamie­szczony w kwartalniku kleryckim „Wspólnota”. Obecnie ks. Karol Dąbrowski jest probo­szczem w parafii Matki Bożej Królowej Męczenników Polskich w Przysieku przy trasie z Górska do Torunia.